Historianaprawde.pl

Bydgoszczanie chcieli walczyć jako żywe torpedy

Szacowany czas czytania: ...

W przygotowującej się w 1939 roku do wojny Polsce znaleźli się ochotnicy do całkowitego poświęcenia swojego życia dla Ojczyzny. Takich polskich kamikadze znajdziemy również wśród ówczesnych mieszkańców Bydgoszczy.

Przeglądając publikowane w lokalnej prasie ogłoszenia możemy pokusić się o małą charakterystykę osób, które zgłaszały się za pomocą prasy lub listownie bezpośrednio do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego z deklaracją chęci oddania życia w obronie Ojczyzny. Wśród ochotników znalazły się głównie osoby starsze oraz gimnazjaliści. Mniej było osób w wieku średnim. Byli to zarówno weterani jak i bezrobotni, a nawet więźniowie, którzy w ten sposób chcieli odkupić swoje przewinienia.
Historia polskich żywych torped zaczęła się 6 maja 1939 roku, gdy redakcja „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, ukazującego się w Krakowie, opublikowała list nadesłany przez trzech młodych warszawiaków: braci Lutostańskich oraz ich szwagra Bożyczkę: Wzywamy wszystkich Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za ojczyznę w charakterze żywych torped, żywych bomb, w charakterze żywych min przeciwpancernych (…). Nie wątpimy, że takich ludzi zgłoszą się tysiące (…). Oddajemy swoje życie do dyspozycji Marszałka Polski. Chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania.
Zgłaszający się argumentowali, że: Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka, może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy, zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie, jako żywy pocisk, czy w torpedzie bombowca, czy minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i w ten sposób, poświęcając siebie, oszczędzi życie naszym żołnierzom, niszcząc zaś wielu wrogów.
Nie trzeba było długo czekać na odzew wśród bydgoszczan. 

Dwa dni później jako pierwszy zgłosił swój akces liczący wówczas 27 lat Alfons Kowalski:

Zgłaszam się jako kandydat na „żywą torpedę” przeciw: okrętom, czołgom i w ogóle rzeczom, które zagrażać będą Ojczyźnie naszej na wypadek zbrojnego napadu. O gotowości mojej proszę powiadomić Wodza Naczelnego, p. Marszałka Śmigłego-Rydza. Pewny jestem, że nie zabraknie tych, którzy pójdą śladami moich poprzedników, a będzie to najlepszą odpowiedzią dla tych, co czynią zakusy na całość i wolność naszej Ojczyzny i że lista tych, którzy gotowi są do natychmiastowego złożenia swojego życia dla naszej Ojczyzny, kończy się na ostatnim Polaku.
Systematycznie do redakcji napływały kolejne listowne zgłoszenia, publikowane na łamach „Dziennika Bydgoskiego”. Zdarzało się również, że kandydaci stawiali się osobiście w siedzibie redakcji. Tak uczynił choćby 29-letni Adam Środa. Prosił „o zameldowanie p. Marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi, że gotów jest na rozkaz poświęcić się jako żywa torpeda”. Następnymi ochotnikami byli bydgoszczanie ze Szwederowa: Anastazy Szczech zamieszkały przy ul. Na Wzgórzu 5, z zawodu stolarz, ochotnik wojskowy, oraz Walenty Gramza z ul. Nowodworskiej 39.
Odzew nie tylko w Bydgoszczy, ale i w całym kraju był niesamowity. W ciągu tygodnia zgłosiło się ponad 1000 osób, a lokalne redakcje stanęły przed dużym wyzwaniem. Mianowicie co zrobić z napływającymi zgłoszeniami? Logicznym posunięciem byłoby przekazanie ich do kierownictwa Marynarki Wojennej. Jednakże tu nikt nie był gotowy na przyjęcie takich zgłoszeń, gdyż nie planowano utworzenia oddziałów polskich samobójców. Nie miano do tego zadania odpowiedniego sprzętu. Nawet nie myślano o jego zakupie zagranicą. Ostatecznie zgłoszenia przyjęto. Część osób przeszkolono i wcielono do armii, reszta zgłoszeń została zamknięta w specjalnej szafie. Ochotników ostatecznie nigdy nie wykorzystano.

Skip to content