Historianaprawde.pl

Marszałek Rokossowski. Polak czy Rosjanin – najwybitniejszym dowódcą drugiej wojny światowej?

Szacowany czas czytania: ...

Konstanty Rokossowski należy do najbardziej rozdartych postaci XX wieku. Dla radzieckich podręczników – bohater Stalingradu i Kurska, jeden z architektów zwycięstwa nad III Rzeszą. Dla części polskiej opinii – symbol podporządkowania Warszawy Moskwie, „marszałek obcego imperium” narzucony Polsce Ludowej. Pomiędzy tymi obrazami istnieje jednak człowiek z konkretną biografią: syn mazowieckiego leśniczego, potomek wielkopolskiej szlachty, żołnierz, więzień, wreszcie zwycięski dowódca wojskowy. Mariusz Świder w nowej książce próbuje pokazać prawdziwe oblicze marszałka.

Konstanty Rokossowski jest jedną z najbardziej paradoksalnych postaci polskiej i europejskiej historii XX wieku. W radzieckiej i rosyjskiej tradycji wojskowej funkcjonuje jako jeden z architektów zwycięstwa nad III Rzeszą, bohater Stalingradu i Łuku Kurskiego, współtwórca operacji „Bagration”. W polskiej pamięci najczęściej zamyka się go w etykiecie „sowieckiego namiestnika”, marszałka narzuconego Polsce Ludowej przez Stalina. Oba te obrazy są wygodne – i oba są niepełne. Biografia Rokossowskiego, odtworzona m.in. przez Mariusza Świdra, odsłania los Polaka w mundurze Armii Czerwonej, żołnierza, który zrobił oszałamiającą karierę w obcym, a zarazem częściowo własnym państwie, przetrwał stalinowski terror i odegrał kluczową rolę w tworzeniu systemu, który Polskę zniewalał, ale jednocześnie dawał jej granice i struktury bezpieczeństwa.

Punktem wyjścia jest jego pochodzenie. Świder z determinacją przypomina, że nie mamy do czynienia z „rosyjskim dowódcą o polskich korzeniach”, lecz z człowiekiem głęboko zakorzenionym w polskiej tradycji. Ród Rokossowskich, wywodzący się z Wielkopolski, pieczętujący się herbem Glaubicz, obecny jest w epizodach istotnych dla polskiej historii XIX wieku: w epoce napoleońskiej, w powstaniach, w represjach carskich, w Cytadeli warszawskiej. Ojciec Konstantego, Ksawery, wpisuje się w ten świat niespełnionych niepodległościowych nadziei; dzieciństwo przyszłego marszałka upływa w Komorowie pod Ostrowią Mazowiecką i w Warszawie, w realiach biedy i przedwczesnej odpowiedzialności po śmierci ojca. Tu pojawia się pierwszy rys symboliczny: zanim stanie się ikoną sowieckiej potęgi, jest nastoletnim robotnikiem i uczniem z polskiej stolicy, zatrzymanym po pierwszomajowej demonstracji, zanurzonym w lokalnym, nie rosyjskim kontekście. Świder rekonstruuje także dokumenty, w których Rokossowski konsekwentnie deklaruje narodowość polską, oraz akcentuje jego znajomość języka i więzi rodzinne, podważając powojenne próby „urosyfikowania” jego biografii i miejsca urodzenia.

Wybór munduru carskiego, a następnie przejście do Armii Czerwonej, nie jest w tym ujęciu zdradą, lecz konsekwencją realiów epoki. Armia staje się dla młodego człowieka zubożałego pochodzenia jedyną czytelną drogą awansu i utrzymania; front, a potem rewolucyjny chaos uniemożliwiają prosty powrót do formującego się państwa polskiego. Rokossowski pozostaje po stronie czerwonej, walczy w wojnie domowej, awansuje na coraz wyższe stanowiska. Ten fragment życiorysu bywa w polskiej publicystyce traktowany jako dowód jednoznacznego wyboru „obcego świata”. Świder proponuje jednak inną perspektywę: to wybór żołnierza, nie ideologa – człowieka, który związał swoje życie z armią, zanim powstało realne polityczne miejsce dla niego w Warszawie.

Najmocniejszym świadectwem komplikacji losu Rokossowskiego jest jego starcie z Wielką Czystką. W 1937 roku zostaje aresztowany przez NKWD, brutalnie torturowany, zmuszany do przyznania się do szpiegostwa i „polskich spisków”. Przetrzymywany w warunkach, które dla wielu kończyły się śmiercią, cudem zostaje wypuszczony i zrehabilitowany tuż przed wybuchem wojny. Epizod ten unieważnia prosty stereotyp marszałka–beneficjenta reżimu: zanim stanie się jednym z jego filarów, jest ofiarą tego samego systemu, który mielił tysiące oficerów, również pochodzenia polskiego. Powrót do służby po takich doświadczeniach jest jednocześnie świadectwem jego lojalności wobec armii i dramatem człowieka zmuszonego do dalszej gry według reguł terroru.

W czasie II wojny światowej Konstanty Rokossowski wchodzi do panteonu dowódców frontowych Armii Czerwonej. Dowodzi m.in. 16 Armią w obronie Moskwy, związkami pod Stalingradem, którymi współtworzy okrążenie wojsk Paulus’a, odgrywa istotną rolę w zwycięstwie na Łuku Kurskim, a wreszcie jako dowódca 1 Frontu Białoruskiego współorganizuje operację „Bagration” – jedno z najskuteczniejszych uderzeń strategicznych całej wojny. Świder, korzystając z opinii wojskowych i historyków, podkreśla jego styl dowodzenia: skłonność do manewru, dbałość o rozpoznanie, umiejętność współpracy ze sztabem, a zarazem – co istotne w realiach Armii Czerwonej – dążenie do ograniczania niepotrzebnych strat. W pamięci wielu współczesnych uchodził za dowódcę, u którego „łatwiej było przeżyć” niż u innych marszałków, zwłaszcza Żukowa. To oczywiście nie czyni z kampanii, którymi dowodził, bezkrwawych, ale pozwala odróżnić go od stereotypu bezrefleksyjnego „rzeźnika” ludzkiego mięsa.

Najostrzej polskie emocje koncentrują się wokół roku 1944 i kwestii powstania warszawskiego. W potocznej narracji Rokossowski pojawia się jako ten, który zatrzymał swoje wojska na prawym brzegu Wisły, pozostawiając walczącą stolicę bez pomocy. Świder, analizując dostępne dokumenty i relacje, prezentuje inną interpretację: dowódca 1 Frontu Białoruskiego miał być zwolennikiem szybkiego natarcia na Warszawę i proponował wariant operacyjny umożliwiający wsparcie powstańców, jednak jego koncepcja została odrzucona przez Stalina i najwyższe kierownictwo. Wkrótce potem Rokossowski utracił część wpływów na osi berlińskiej na rzecz Żukowa. Taki obraz nie czyni z niego bohatera powstania, ale przesuwa odpowiedzialność na poziom decyzji politycznych Kremla; pokazuje go jako dowódcę wplecionego w mechanizm, w którym o losach miast i narodów rozstrzygali inni.

Po zakończeniu wojny biografia Rokossowskiego wchodzi w najbardziej toksyczny dla polskiej pamięci okres. Marszałek Armii Czerwonej zostaje szefem Północnej Grupy Wojsk stacjonujących w Polsce, a w 1949 roku – ministrem obrony narodowej PRL i marszałkiem Polski. Ta decyzja Stalina ma oczywisty wymiar demonstracyjny: Polską armią ma dowodzić człowiek z sowieckiego szczytu. W ikonografii państwowej staje się on uosobieniem „bratniego sojuszu” z ZSRR, jego portrety wiszą obok Bieruta, jego nazwisko trafia na ulice i sztandary. Po 1989 roku ten sam fakt biograficzny posłuży do zredukowania całej postaci do roli „sowieckiego namiestnika”.

Świder nie neguje, że Rokossowski był jednym z filarów systemu, który ograniczał polską suwerenność, ale odrzuca jego demonizowanie. Zwraca uwagę, że jako minister bronił polskiego charakteru Wojska Polskiego, sprzeciwiał się części najdalej idących postulatów podporządkowania, a jego konflikty z partyjno-bezpieczniacką elitą (Bierut, Berman, Minc, Zambrowski) wynikały m.in. z tego, że był zbyt samodzielny i nazbyt przywiązany do wojskowego profesjonalizmu, by stać się wygodnym narzędziem. W książce pojawia się również wątek jego roli przy utrwalaniu polskiej przynależności Szczecina, a także obrazu oficera, który – w granicach możliwości – zabiegał o interesy kraju, z którym wciąż się identyfikował.

W 1956 roku, w cieniu odwilży i zmian politycznych, Rokossowski zostaje odwołany z funkcji i wyjeżdża z Polski. Charakterystyczne jest to, że opuszcza kraj właściwie bez majątku, zostawiając część rzeczy przyjaciołom, jakby zamykał rozdział, który od początku był zawieszony między własnym wyborem a zewnętrznym nakazem. Do Polski już nie wróci. Umiera w Moskwie w 1968 roku i zostaje pochowany na Kremlu, wbrew swoim deklaracjom, że chciałby spocząć w ziemi polskiej. Ten finał jest symbolicznym dopełnieniem jego losu: Polak, który całe życie służył imperium, nie znajduje miejsca w ojczyźnie, a po 1989 roku zostaje z niej w znacznym stopniu wypchnięty również w pamięci zbiorowej.

Świder, odczytując na nowo tę biografię, proponuje jej rehabilitację – nie w sensie politycznego uniewinnienia, lecz przywrócenia skali i złożoności. Podkreśla brak wiarygodnych świadectw obciążających Rokossowskiego osobistym udziałem w zbrodniach wojennych czy represjach, akcentuje jego lojalność wobec żołnierzy, powściągliwość w manifestowaniu kultu jednostki, uczciwość osobistą. Jednocześnie jego książka ma wyraźnie apologetyczny ton: polemizuje z „antyrosyjską” narracją III RP, chętnie cytuje opinie wskazujące Rokossowskiego jako „najwybitniejszego dowódcę II wojny światowej”, nie zawsze wchodząc w chłodną, porównawczą analizę. To czyni z jej lektury wyzwanie dla historyka: trzeba cenić skrupulatne odtworzenie genealogii, sięgnięcie do rodzinnych i wojskowych źródeł, a zarazem zachować świadomość, że autor występuje raczej w roli obrońcy niż prokuratora.

W rezultacie Konstanty Rokossowski jawi się jako postać tragiczna. Jest Polakiem, który robi karierę w Armii Czerwonej; ofiarą czystek, która wraca, by służyć temu samemu systemowi; wybitnym dowódcą wojennym, który po wojnie staje się twarzą niesuwerennego państwa; człowiekiem, który chciał pozostać związany z polskością, a został przez Polskę po śmierci w dużej mierze odrzucony. Zrozumienie Rokossowskiego wymaga rezygnacji z prostych haseł o „zdrajcy” i „namiestniku” na rzecz spojrzenia, które dopuszcza sprzeczności, niewygodne dla wszystkich stron. Rokossowski pozostaje postacią, o którą będziemy się spierać, jeśli tylko naprawdę chcemy zrozumieć naszą historię. 

Przejdź do treści