Historianaprawde.pl

Dzieci Szmalcówki – byliśmy na premierze

Szacowany czas czytania: ...

Instytut Filmowy Unisławskiego Towarzystwa Historycznego kolejny raz pokazuje, że nie nazwiska z pierwszych stron filmowych magazynów, nie gwiazdy kina i wcale nie proste, przyjemne dla widza tematy sprawiają, iż magia wielkiego ekranu wyciska łzy i budzi dyskusje.

Nie jest łatwo opowiadać historię takich miejsc, jak bydgoska Smukała, Potulice czy toruńska Szmalcówka, gdzie cierpieli i ginęli głównie najmłodsi więźniowie. Niemiecka maszyna terroru, której apogeum znam dzisiaj pod nazwą zbrodni pomorskiej, była skierowana przeciwko tym Polakom, którzy stanowili zagrożenie dla budowy, czy jak chcieli Niemcy – odbudowy, germańskiej tożsamości Pomorza. W tym celu wymordowano znaczną liczbę polskiej inteligencji, duchowieństwa i kombatantów powstania wielkopolskiego, a w kilku obozach internowano tych, którzy według początkowych założeń mieli zostać wysiedleni do Generalnej Guberni. Szybko jednak niemiecki plan uległ zmianie i okazało się, że całe rodziny są przetrzymywane w niewoli bez żadnego wyroku, bezterminowo i w koszmarnych warunkach. Czy da się pokazać na filmie ogrom cierpień dzieci, kobiet, starców, osób chorych i niedołężnych, którzy są skazani na wegetację w brudzie, przerażającym głodzie i beznadziei? Film „Dzieci Szmalcówki” dowodzi, że owszem: można wejść z kamerą do piekła.

Instytut Filmowy Unisławskiego Towarzystwa Historycznego kolejny raz pokazuje, że nie nazwiska z pierwszych stron filmowych magazynów, nie gwiazdy kina i wcale nie proste, przyjemne dla widza tematy sprawiają, iż magia wielkiego ekranu wyciska łzy i budzi dyskusje. Premiera „Dzieci Szmalcówki” odbyła się w toruńskich Jordankach przy nabitej po ostatnie miejsce największej szali kinowej, kolejna projekcja także zgromadziła komplet widzów. Co jest takiego w produkcjach, za którymi stoi Sebastian Bartkowski, że ludzie tak bardzo są ich spragnieni, mimo że przecież za każdym razem unisławska ekipa opowiada o bolesnych, trudnych wydarzeniach?

Kluczem do sukcesu jest jak sądzę szczerość, mówienie nawet najbardziej nieprzyjemnej prawdy bez owijania w bawełnę i oczywiście, last but not least, z filmu na film lawinowo rosnący poziom techniczny produkcji IFUTH.

Ale najpierw szczerość. Nie jest łatwo pokazać koszmar życia w obozie. Trzeba uważać, żeby nie wpaść ani w powierzchowną martyrologię, ani w tromtadracką, jednowymiarową mitologię, czy lepiej: wiktymologię. Rzeczywistość była zdecydowanie bardziej złożona. Zarówno w Szmalcówce, jak i w Potulicach, Smukale czy Stutthofie trafiali się więźniowie, którzy zachowywali się gorzej niż niemieckie kanalie. Największym postrachem potulickich dzieci był przecież nie żaden Niemiec, ale Polak, kinderkapo Wojciech Jopek. W obliczu śmierci głodowej, niewyobrażalnych cierpień dzieci nie każdemu więźniowi i nie każdej więźniarce udawało się zachować godność.

„Dzieci Szmalcówki” pokazują koszmar toruńskiego obozu bez znieczulenia. Nie ma tutaj romantycznych uniesień, jest twarda, momentami bardzo dosadna opowieść o dnie piekła, w którym stłoczeni, przerażeni, głodni i chorzy ludzie śpią na pokrytej fekaliami betonowej podłodze w byłej fabryce smalcu. W powietrzu zawisło pytanie o źródło niemieckiego szaleństwa, o to, co tak sugestywnie opisywała Hannah Arendt w „Korzeniach totalitaryzmu”. Twórcy filmu zostawiają nas samych z tymi rozważaniami i moim zdaniem to huczące w uszach niedopowiedzenie jest mocniejsze, niż byłyby jakiekolwiek zdania padające z ekranu.

Film jest produkcją dokumentalną z elementami fabularnymi. To wciąż jest znakiem rozpoznawczym unisławskiej ekipy filmowej. Widzimy więc na ekranie przede wszystkim świadków, byłych więźniów obozu opowiadających własne przeżycie, historyków pokazujących nam Szmalcówkę na szerszym tle zbrodni pomorskiej i wybornie zrealizowane przy udziale amatorskich statystów sceny fabularyzowane. Mocno zdziwi się jednak ten, kto będzie się spodziewał przaśnych inscenizacji: tutaj mamy do czynienia z profesjonalnymi efektami specjalnymi (sceny batalistyczne z „Dzieci Szmalcówki” spokojnie mogłyby się znaleźć w komercyjnych, kinowych produkcjach), nowoczesnymi sposobami filmowania. Ani przez moment oglądając ten film nie miałem wrażenia, że patrzę na produkcję spoza głównego kinematograficznego nurtu. Jakość produkcji IFUTH zdecydowanie nie odstaje ani na krok od wysokobudżetowych produkcji, do których przyzwyczaiły nas multipleksy i Netflix.

„Dzieci Szmalcówki” to film, który ma głębsze cele niż jedynie rozrywka. Kino może zmieniać świat, co do tego nie ma wątpliwości. Kino tak dobre, tak zaangażowane i z taką pasją robione jak produkcja IFUTH już zmieniła ten świat. Ratując od zapomnienia ofiary (i sprawców!) toruńskiej Szmalcówki Sebastian Bartkowski stawia pomnik trwalszy i skuteczniejszy jeśli chodzi o pamięć historyczną niż spiżowe tablice. Po premierze filmu, kiedy już po dłuższej chwili owacja na stojąco dobiegała końca, na scenie pojawili się bohaterowie tej opowieści: byli więźniowie Szmalcówki. W towarzystwie reżysera i aktorów pozwolili zrobić widzom pamiątkowe zdjęcie. W kinowej sali zapadła cisza. Każdy przeżywał to co przed chwilą zobaczył na ekranie i to widział teraz na scenie. Wstrząsające świadectwo tego, że dzisiaj, osiemdziesiąt lat po zakończeniu wojny i zamknięciu niemieckich obozów, jako naród wciąż musimy o tej traumie pamiętać. Jesteśmy to winni ofiarom niemieckiego, nazistowskiego obłędu.

Mat. nadesłany

Przejdź do treści