Dziennik wojenny. Cz. II – Wieloletnie śledztwo
- Redakcja
- Data:2024-01-08
- Kategoria:WyróżnioneII wojna światowa
W części I opisałem jak w 2019 roku rozpoczęła się przedziwna sprawa „Dziennika wojennego”, jak reagowały media, czy była Fundacja „Śląski Pomost” i jej kluczowe postacie. Po feralnym wystąpieniu na Zamku Książ w sierpniu tego roku na wiele miesięcy zapadła cisza, co wcale nie oznaczało, że sprawa nie wróciła z przytupem.
W 2020 roku Fundacja ogłosiła rozpoczęcie poszukiwań na podstawie wykonanych na własny użytek tłumaczeń „Dziennika”. W maju do mediów trafiła informacja, że lokalizacja nr 1, gdzie miała być 60-metrowa studnia i „28 ton złota” to Zamek w Roztoce, niedaleko dolnośląskiego Dobromierza. Schloss Rohnstock to obiekt, który powstał prawdopodobnie w XVI wieku i był rezydencją rodu von Hochberg. Bez wątpienia, pełnił funkcję składnicy dzieł sztuki w czasie drugiej wojny światowej. Kowalski, Kudelski i Sulik, w swojej książce o „Liście Grundmanna” podają, że rozmowy na wykorzystanie go w ten sposób prowadzono już w połowie 1942 roku z ówczesnym właścicielem, hrabią Hansem Heinrichem XVIII von Hochbergiem. W 1943 roku podpisano nawet umowę najmu, z miesięcznym czynszem za udostępnianie pomieszczeń w wysokości 20 Reichsmarek miesięcznie. W 1944 roku w obiekcie znajdowało się kilkaset skrzyń z dziełami sztuki i według badaczy, taki stan utrzymywał się do końca tego roku. Brakowało jednak dowodów, co stało się z dziełami sztuki w końcowej fazie wojny i czy rzeczywiście ukryto w Zamku coś cennego.
Zarząd Fundacji opiekującej się Zamkiem zadeklarował pełną gotowość do współpracy z Fundacją, dodał jednak, że „jej Przedstawiciele nie przekazali żadnych możliwych do zweryfikowania informacji na temat miejsca ukrycia skarbów”. Na przestrzeni kolejnych miesięcy do zamku przyjechało kilka ekip ze sprzętem do poszukiwań, pojawiły się ekipy z georadarami, urządzeniami elektrooporowymi, nad całością czuwał archeolog. Do badaczy i dziennikarzy docierały także informacje, że Fundacja rozpocznie badania w lokalizacji nr 3, gdzie ma znajdować się 48 skrzyń z kosztownościami. Tym miejscem okazała się miejscowość Minkowskie na Opolszczyźnie, gdzie znajduje się zabytkowy pałac, park oraz ruiny oranżerii. To właśnie w oranżerii, a dokładnie pod nią, Fundacja chciała prowadzić swoje badania. Złożyła wniosek i dokumenty do Opolskiego Konserwatora Zabytków, po czym dostała pozwolenie na „prowadzenie badań archeologicznych”, choć nie na „poszukiwanie zabytków”, jakim niewątpliwie byłaby zawartość skrzyń. Pałac w Minkowskich i okoliczny teren został wydzierżawiony przez Fundację, w parku stanęła wielka przyczepa kempingowa, a sam teren badań został ogrodzony. Ciekawscy byli odsyłani z kwitkiem, a Fundacja informowała lakonicznie, że wszelkich informacji „udzieli wkrótce”.
Mijały kolejne miesiące, a poszukiwania w Roztoce nie przynosiły efektów, słychać było także, że właściciele Zamku nie mogą „dogadać się” z Romanem Furmaniakiem. Informacje prasowe o poszukiwaniach ściągnęły nieznane osoby, które forsowały ogrodzenie i prowadziły nielegalnie prace ziemne w ogrodach. Już po kilku dniach, właściciele ograniczyli zapał poszukiwaczy, wydając oświadczenie: „Naszym nadrzędnym celem jest zapewnienie bezpieczeństwa i integralności zespołu zamkowo-pałacowego w Roztoce. Dlatego każda nieautoryzowana próba naruszenia tego bezpieczeństwa spotka się z naszą zdecydowaną reakcją”. Prace w Zamku Roztoka, bez jakichkolwiek efektów w postaci odnalezienia studni zakończyły się w marcu 2021 roku. Podobnie, szczęście nie dopisywało Fundacji w pałacu w Minkowskich: prace trwały tam na dobre od maja 2021 roku. Pomimo wielomiesięcznych prac, jedynym cennym „odkryciem” okazały się monety z 1942, 1943 i 1944 roku oraz wykopany „duży kamień”. W lutym 2022 roku, Nowa Trybuna Opolska nazwała te poszukiwania „fiaskiem”.
Do kolejnych istotnych wydarzeń, doszło w kwietniu 2022 roku. Fundacja „Śląski Pomost” zaprosiła dziennikarzy na konferencję prasową, która miała odbyć się w Pałacu w Izbicku. Organizacja informowała, że „w związku z prowadzonymi od roku pracami archeologicznymi w oranżerii w Minkowskiem, „zlokalizowała i dotarła do obiektu o wymiarach 1,3-1,5 metra i średnicy 50 cm”. Fundacja opisywała przedmiot jako „metaliczny, podłużny przedmiot” i dodawała: „Porównując ten obiekt z opisem zawartym w otrzymanych dokumentach i wskazówkach otrzymanych od strony niemieckiej, uważamy, że mamy do czynienia z jednym z trzech pojemników zabezpieczonych w oranżerii. Według naszej wiedzy zawartość pojemników stanowi majątek przekazany w depozyt przez mieszkańców Breslau w miejscowym Reichsbanku w ostatnich dniach II wojny światowej. Zgodnie z treścią Dziennika Wojennego i innych dokumentów, depozyt ten został zabezpieczony poprzez zakopanie go na terenie przypałacowej oranżerii w miejscowości Minkowskie”. W programie konferencji zapowiadano także pierwsze publiczne „okazanie Dziennika Wojennego”. Wszystkie te informacje zapowiadały więc przełom w sprawie.
8 maja 2022 roku rzeczywiście odbyła się profesjonalna konferencja prasowa. Wśród przemawiających osób był Roman Furmaniak, Prezes Fundacji, Julia Pacewicz, historyk sztuki, Tomasz Górski, lingwista i znawca języka niemieckiego czy Paweł Rozwód – archeolog. Na spotkaniu pojawił się także Darius Dziewiatek, który przedstawił się jako „członek loży Quedlinburczyków”. Po tych wystąpieniach, gościom pokazano krótką, komputerową animację, na której widać było sposób ukrycia depozytu. Na ekranie podłużny pojemnik opuszczany był wolno pod fundamenty oranżerii. „Wszystko wskazuje na to że natrafiono na depozyt opisany w Dzienniku wojennym” – powtórzył Roman Furmaniak. Po konferencji goście z ostali zaproszeni niżej, do niewielkiej sali w przyziemiu. Roman Furmaniak, ubrany w białe rękawiczki, przyniósł „Dziennik wojenny”, ale bardzo pilnował dokumentu, pozwalając obejrzeć tylko wybrane strony. Widać było jednak ewidentnie, że tylko niektóre strony są zapisane, a większa część „Dziennika” jest… pusta. W czasie konferencji Fundacja odmówiła dostępu do całej treści dokumentu, mimo próśb kilku dziennikarzy o większą ilość szczegółów.
Od czasu konferencji w Izbicku moje kontakty z Fundacją przybrały na sile. W lipcu i sierpniu 2022 roku spotkałem się z Romanem Furmaniakiem kilka razy, spędzając na rozmowach długie godziny, nie zawsze na temat Dzienników. Byłem też kilka razy w Minkowskich, oglądałem postępy prac w oranżerii. Teren został ogrodzony przechylającym się płotem, w środku odsłonięto resztki fundamentów. Na środku ustawiono metalową kratownicę i dwie, stojące pionowo żelazne tuby, które służyć miały do dotarcia do depozytu metodą studniową. Mimo jednak upływających tygodni, wciąż nie było zapowiedzianego odkrycia depozytu, mimo, że Fundacja starała się podsycać zainteresowanie (w tym celu uruchomiła nawet specjalny kanał na YouTube).
W końcu nadszedł przełomowy moment, gdy mogliśmy dokładnie przyjrzeć się „Dziennikowi”. Na wniosek wydawcy „Odkrywcy” i za zgodą Fundacji, 23 września 2022 roku przyjechaliśmy do Pałacu w Izbicku, by przeprowadzić oględziny dokumentu. Fundacja wyraziła zgodę na ekspertyzę zespołu w składzie: Łukasz Orlicki – historyk, Sobiesław Nowotny – tłumacz, Krzysztof Krzyżanowski – autor niniejszego tekstu. Nasza wizyta była długa, ponieważ obejrzeliśmy praktycznie każdą stronę, pochylając się z lupą nad każdym detalem. Wykonaliśmy dobrej jakości fotografie księgi, tak, by można je było przetłumaczyć samodzielnie. Potem, w trzyosobowym zespole, usiedliśmy do analizy i przygotowania ekspertyzy. Dzień oględzin, spędzony w komnatach Pałacu w Izbicku, kończył pewien etap historii „Dzienników”. Od tego momentu zasłona tajemnicy zaczęła się uchylać, uzyskaliśmy bowiem świeże i przede wszystkim dokładne spojrzenie na sprawę.
Nasze oględziny przyniosły konkretne ustalenia. „Dziennik” okazał się zbiorem zapisów, wykonanych piórem i ołówkiem na stronach oryginalnego, papierowego nośnika – księgi rozrachunkowo-handlowej wydanej na przełomie XIX i XX wieku. Samą księgę wydrukowano w znanej niemieckiej firmie J. C. Kőnig & Ebhardt z siedzibą w Hannowerze. Logo tej firmy widoczne jest w postaci znaków wodnych na kartach dokumentu. Księga ma 576 numerowanych stron i 7 kart oznaczonych literami łacińskiego alfabetu. Jak już wspomniałem wyżej, w przeważającej większości księga jest pusta, niezapisanych stron jest ponad 80 procent. W numerowanej części brakowało łącznie aż 21 kartek, wyciętych lub wyrwanych, do tego dwie strony miały uzupełnienia nieznanej treści dokonane długopisem przez Romana Furmaniaka (rzecz dość kontrowersyjna, jeśli uświadomimy sobie, że to prawdopodobnie zabytkowy dokument). W części „literowanej” brakowało karty oznaczonej „M”, tej samej, która pokazywana była na Zamku Książ w ochronnym szkle. Najbardziej ciekawe zapiski o depozytach, wykonane ołówkiem, różniły się od innych zapisów w księdze (wykonanych czarnym piórem) i sprawiały wrażenie, że wyszły spod jednej ręki. Datowane były różnie: od lutego do maja 1945 roku i – co ciekawe – nie występowały chronologicznie. Ich autor wybierał strony jakby na… chybił trafił.
Po analizie przyjęliśmy trzy hipotezy: pierwszą, że „Dziennik” został w całości sfałszowany, że wszystkie informacje zapisane po niemiecki nie są prawdziwe, a Fundację ktoś wprowadził w błąd. Druga hipoteza – że „Dziennik” opisuje wyłącznie prawdziwe wydarzenia i rzeczywiście jest opisem ukrywania niewyobrażalnych wprost skarbów. Przeważała jednak wśród nas hipoteza, że „Dziennik” łączy te dwie rzeczy: część jest prawdą, a część fałszerstwem. Jedna rzecz okazała się zaskakująca: o samych skarbach zapisano tylko siedem stron, z tego trzy to były ogólne zapisy sytuacji frontowej, bez szczegółów, zaledwie cztery zaś dotyczyły sposobu i miejsca złożenia depozytów. Brakowało w nich jednak konkretnych nazw miejscowości, jak Roztoka czy Minkowskie, gdzie Fundacja „Śląski Pomost” poszukiwała skarbów. Trudno było więc powiedzieć, na jakiej podstawie wybrano właśnie te miejsca.
Ponad miesiąc od oględzin „Dziennika” mieliśmy gotową analizę. Przyjęliśmy w niej metodę historycznej krytyki źródłowej, w której zawiera się nie tylko dokładna interpretacja samych zapisów, ale też okoliczności ich powstania, czas, kiedy to mogło nastąpić i osoba samego autora. Nie bez znaczenia było także to, w jaki sposób fundacja weszła w posiadanie dokumentu i co sama o nim mówiła. Nasze pierwsze ustalenie było takie, że Michaelis, rzekomy autor „Dziennika”… nie istniał. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań w rejestrach i archiwach nie udało się znaleźć takiej osoby – pułkownika, dowódcy brygady transportowej. Sprawdziliśmy także „lożę Quedlinburgów”, organizację chrześcijańską, ale istnienia takiej również nie udało się potwierdzić. Po organizacji, która miała mieć tysiącstuletnią tradycję i chciała „pojednania chrześcijan” poprzez przekazanie „daru” w postaci nazistowskich skarbów, nie było nawet śladu.
Nie znaleźliśmy także opisanego w „Dzienniku” Ollenhauera, który pojawia się jeden raz na karcie z literą „L”, pod listą z obrazami. To dość rzadkie nazwisko jest znane z zupełnie innej historii, niezwiązanej z „Dziennikiem”. Zostało wymienione w zeznaniach funkcjonariusza Schutzpolizei Herberta Klose, nieżyjącego bohatera dolnośląskiej legendy o Złocie Wrocławia. Według jego zeznań, Ollenhauer miał być współorganizatorem akcji ukrywania tak zwanego Złota Wrocławia, depozytu ludności cywilnej oblężonego Breslau. Jednak po latach i po serii fachowych publikacji, dziś wiemy, że do takiej akcji nigdy nie doszło, a Ollenhauer nie istniał i nie brał udziału w takiej operacji. Sam Klose miał także co do tego wątpliwości, w jednym z reportaży przyznawał nawet, że „nie jestem pewien nawet nazwiska i wyglądu”. To, że Ollenhauera znaleźliśmy w treści „Dziennika” było bardzo zastanawiające, bo sugerowało, że ktoś zrobił to… celowo. Wykorzystał charakterystyczne nazwisko, bo znał polskie, skarbowe legendy.
Kluczowa analiza dotyczyła siedmiu kart zapisanych ołówkiem. Dwie z nich były zapisane dwustronnie, co na łączną ilość ponad 600 stron „Dziennika” dawało tylko dziewięć stron spisanych ręką nieistniejącego Michaelisa, członka nieistniejącej loży. Z tych dziewięciu stron, tylko pięć (!) dotyczyło bezpośrednio sposobu i miejsca złożenia tajemniczych depozytów. Spora część stron „Dziennika” dotyczyła nie skarbów, ale wspomnień autora związanych z sytuacją na Dolnym Śląsku w pierwszej połowie 1945 roku. Na przykład na jednej z zapisanych ołówkiem stron, karcie z liczbą „100”, Michaelis wspominał o „Panu Löbe, który uciekł przez Zobten do Ullersdorf”. Nie była to informacja powszechnie znana, chociaż Paul Löbe był postacią autentyczną. Dalej, na karcie numer 101 pojawiał się kolejny intrygujący zapis, mianowicie, że „E. Brix został zastrzelony przez Rosjan” i było to też wydarzenie historycznie prawdziwe. Wychodziło więc, że potwierdza się nasza trzecia hipoteza, że część „Dziennika” jest zmyślona, a część podaje prawdziwe wydarzenia, oparte na nieznanym początkowo źródle. Okazało się ostatecznie, że na dziewięciu „ołówkowych” stronach były także inne autentyczne, choć mało znane wydarzenia.
Analiza przyniosła także spostrzeżenia natury językowej. Część tłumaczeń wykonanych przez Sobiesława Nowotnego zmieniła zupełnie sens niektórych wydarzeń, które opisywała Fundacja „Śląski Pomost”. Najważniejsza dotyczyła opisu skrytki na stronie z literą „H”, jednej z pierwszych stron, którą otrzymaliśmy od Romana Furmaniaka. Dotyczyła skrytki numer 1, gdzie miało być schowane 28 ton złota. Według Fundacji skrzynie schowano „w głębokiej studni”, która miała być potem „zasypana”, co stało się podstawą szalonych poszukiwań w pałacu w Roztoce. Tymczasem dokładne tłumaczenie dowodziło, że to wcale nie głęboka studnia, lecz… Tiefbunker, czyli podziemny schron, do tego nie zasypany, lecz wysadzony. Okazywało się więc, że Fundacja posługiwała się nieprecyzyjnymi tłumaczeniami, co prowadziło do poszukiwań opartych na błędnych przesłankach.
Końcowe wnioski były więc takie, że pomimo umieszczenia w „Dzienniku” autentycznych wydarzeń z 1945 roku, sam dokument – w części dotyczącej ukrywania depozytów – nie przedstawiał prawdziwych wydarzeń. Według współczesnej wiedzy nie ma żadnych dowodów, że taka operacja ukrywania się odbyła. Pozostała kwestia prawdziwych wydarzeń opisanych w niektórych miejscach „Dziennika”. Tutaj także udało się w końcu natrafić na źródło pisane, z którego fałszerz treści „Dziennika” zaczerpnął inspirację.
***
Okoliczności sprawy „Dziennika” oraz śledztwo dziennikarskie w tej sprawie opisałem w książce „Depozyt”, wydanej nakładem Wydawnictwa Technol w 2023 roku. Jeśli są Państwo zainteresowani szczegółami tej sprawy, odsyłam do jej lektury.
Tekst i opracowanie materiałów: Krzysztof „Czarny” Krzyżanowski