Od 12 lipca w Muzeum miasta Gdańska możemy oglądać wystawę zatytułowaną "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy", która od początku wzbudziła kontrowersję. Pojechaliśmy obejrzeć wystawę, by móc ją ocenić.
Tego wyjazdu z Bydgoszczy do Gdańska nie planowałem, na szczęście udało się wbić w okienko pogodowe, które zapewniło kilka godzin słońca i ciepła. Cel wyjazdu był jeden – zobaczyć i samodzielnie ocenić wystawę o której mówi cała Polska. I tu zaczyna się pierwszy problem. Mówi o niej cała Polska, ale większość z komentujących nawet jej nie zobaczyła, więc tak naprawdę to wszystkie ich opinie można wsadzić do kosza. I to nie ważne czy mówią, że wystawa świetna czy ze to antypolski paszkwil. Nie widziałeś, to się nie wypowiadaj. Niestety my Polacy znamy się na wszystkim najlepiej, na piłce nożnej, na pandemii, na polityce, no i na trudnej historii Polaków na ziemiach wcielonych do III Rzeszy w okresie II wojny światowej oczywiście też. Tak już nasza przypadłość.
Do Gdańska jechałem bez żadnego nastawienia. Temat jest mi znany. I to nie dlatego, że znam się na nim jak każdy Polak. Od ponad 10 lat zbieram materiały do książki poświęconej służbie polskich bydgoszczan w Wehrmachcie. jeśli żadna katastrofa nie nastąpi, to w przyszłym roku ukaże się efekty tej pracy. Zanim wszedłem do muzeum przeczytałem dość dużą ilość wypowiedzi osób zarówno tworzących wystawę i jej obrońców, jak i osób ją potępiających. Tylko potępiających za co? Za nazwę czy za całokształt merytoryczny? Już pominę kwestię czy wystawę widzieli?
Trochę mam wrażenie, że gdyby tytuł wystawy był inny, to by nie było tego całego zamieszania i całość przeszła by bez większego echa. i tu można pogratulować marketingowcom z muzeum. Może to ci sami od złotego pociągu, bo wówczas było również głośno, z tymże nie znaleziono niczego, a tu mamy co oglądać. Ale tak całkowicie na poważnie. Czy nazwa „nasi chłopcy” jest kontrowersyjna? Na wystawie jest mowa o Kaszubach, Kociewiakach, Pomorzanach wcielonych do Wehrmachtu. W opisie wystawy możemy przeczytać:
Bohaterami wystawy są żołnierze z różnych zakątków Pomorza. Ich losy pokazują, jak odmienne były indywidualne doświadczenia związane ze służbą w niemieckich formacjach wojskowych. Łączy ich jednak wspólna, powojenna rzeczywistość – fakt, że przez dekady pozostawali na marginesie oficjalnej narracji historycznej.
No więc, czy to „nasi chłopcy”? Jak rozumieć słowo nasi? Nasi czy Polacy, posiadający polskie obywatelstwo, mówiący językiem polskim i kultywujący polską kulturę i tradycję. Więc jeśli spojrzeć w ten sposób to nie widzę problemu z tą nazwą. Problem widzę gdzie indziej. W całej wystawie nie wybrzmiewa mi odpowiednio mocno fakt, że po pierwsze nikt z tych Polaków nie musiałby złożyć przysięgi Adolfowi Hitlerowi i walczyć w obcej sobie sprawie gdyby Niemcy nie rozpętały najkrwawszej wojny w historii. Zbyt słabo wybrzmiewa mi fakt, że to nie była służba ochotnicza (a nawet takie wrażenie trochę odnoszę że twórcy wystawy tak ich potraktowali – podkreślam to wrażenie, a nie fakt), a dokonywane siłą wcielenia. Przecież praktycznie nikt nie szedł do Wehrmachtu na ochotnika (tak zdarzało się). Każdy praktycznie stawał przed dylematem czy aby zdobyć więcej jedzenia, uchronić się przed stratą pracy, nie dać się wywieźć do obozu, podpisać niemiecką listę narodową i zostać volksdeutchem? gdy w 1942 r. Albert Forster ogłosił tzw. Aufruf z Polaków hurtowo tworzono Niemców. Czy wybór był? był i niektórzy listy nie podpisali. Po wojnie często ich określano jako „kryształki”. Można było odmówić, nie podpisać i nie było żadnych represji z tego powodu. Rzeczywiście zdarzało się, że takim Polakom nic nie zrobiono. To były jednak wyjątki, a nie reguła. Musimy też pamiętać, że wręcz nie wolno nam porównywać wpisania się na niemiecką listę narodową na terenach wcielonych do Rzeszy z terenem Generalnego Gubernatorstwa. Jeśli ktoś wpisywał się na taką listę w GG to przeważnie był zwykłym zaprzańcem. Zdarzały się wyjątki, kiedy czyniono to na poleceni konspiracji. Ale pomińmy tę kwestię.
Nasi chłopcy – brzmi dumnie. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy -brzmi neutralnie. Ot stwierdzenie faktu. W połączeniu wychodzi, że w sumie to nic się nie stało i to była fajna część naszej trudnej historii. Nic bardziej mylnego. Dlatego też uważam, ze o ile marketingowo ten tytuł to strzał w dziesiątkę, to w każdym innym przypadku jednak strzał w stopę. Zamiast rozmawiać o trudnym problemie siłą wcielonych Polaków do armii III Rzeszy to dyskusję prowadzimy na temat czy władze Gdańska to antypolskie świnie i podnóżki niemieckiego kanclerza (tak takie opinie można znaleźć w sieci).
Skoro już przebrnęliśmy przez tyle spraw, to kilka słów jeszcze na temat samej wystawy. Uważam, że jest ona całkowicie i niepodważalnie potrzebna. Porusza jeden z najtragiczniejszych wątków polskiej historii. (Oczywiście jest jeszcze służba Polaków w Armii Czerwonej – ale to w tej dyskusji pomińmy). Na wystawie znajdziemy zdjęcia, dokumenty, listy osób wcielonych do wojska Hitlera. Ważnym wątkiem, który jest poruszony jest temat ich powojennego życia w realiach PRL. Czy musieli kryć się ze swoją przeszłością? Powszechnie wydaje się, że tak, a jednak w książeczkach wojskowych możemy zobaczyć szczegółowe wpisy z przebiegiem służby w obcej armii. A potem jeszcze często w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Ogromna ilość Polaków w niemieckim mundurze jeśli tylko miała taką możliwość to dezerterowała i oddawała się do niewoli. Po przybraniu fałszywego nazwiska wstępowali do polskiego wojska i walczyli z Niemcami, by wrócić do domu, do rodziny. (Fałszywe nazwisko dlatego, żeby po dostaniu się do niemieckiej niewoli okupant nie dokonał odwetu na jego rodzinie).
Na wystawie zobaczymy też trochę sprzętu, karabiny, hełmy, wyposażenie – tu mam wrażenie, że trochę tego za mało. Choć z drugiej strony to tak naprawdę tylko dodatek. To co mi rzuciło się w oczy i szczerze powiem, niezbyt spodobało to ściana z dwoma prasowymi artykułami na temat służby dziadka Donalda Tuska w Wehrmachcie, w tym jeden z krzykliwym tytułem „PiS sięgnął po Wehrmacht”. I serio po co to było? Odbieram to nie jako powód do dyskusji nad tematem wcieleń i służby Polaków w Wehrmachcie, a jedynie jako podsycanie polsko-polskiej wojenki. To było niepotrzebne.
Podsumowując (choć o samej wystawie mógłbym napisać więcej, ale kto to przeczyta) uważam, że ta wystawa jest bardzo potrzebna, że mimo ogromu tłumaczeń władz Gdańska jak i osób tworzących wystawę, należało ją inaczej zatytułować. Że pozwoliłoby to na dyskusję mniej gorącą, mniej gorszącą, bo w obecnej sytuacji wystawa wpisuje się całkowicie niepotrzebnie w polsko-polską wojnę prawicy z lewicą, zwolenników PiSu z zwolennikami PO, itd. itp. Nie jest to potrzebne, gdyż całkowicie rozmywa całe zagadnienie. Po zamknięciu wystawy znajdziemy sobie kolejny temat do wojny pomiędzy jednymi a drugimi, a problem zmierzenia się z tą historią pozostanie. Wystawa tak, tytuł nie. Dyskusja tak, polityczna wojenka nie. Tego bym chciał, ale zapewne po opublikowaniu tego tekstu spadnie i na mnie fala hejtu z jednej lub drugiej strony. A może z obu? Jak by nie było jedźcie zobaczyć wystawę, wyróbcie sobie własne zdanie, a potem zapraszam do dyskusji – bo jest o czym!