Katastrofa promu „Jan Heweliusz” była jedną z największych tragedii w historii polskiej żeglugi i do dziś pozostaje symbolem dramatycznych zaniedbań oraz trudnych realiów, w jakich funkcjonowała Polska Żegluga Bałtycka na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Dzięki wydawnictwu Replika na półkach księgarskich pojawiła się nowa książka Leszka Adamczewskiego na ten temat.
Statek ten został zbudowany w 1977 roku w Hamburgu jako jednostka towarowa, później jednak przebudowano go, by mógł pełnić funkcję promu kolejowo–samochodowego. Już na etapie eksploatacji pojawiały się poważne problemy – w 1986 roku doszło do groźnego pożaru, który spowodował znaczne zniszczenia i wymusił długotrwały remont. Po modernizacji konstrukcja jednostki była krytykowana zarówno przez specjalistów, jak i marynarzy, którzy zwracali uwagę na jej niestabilność, a także na niedostosowanie do trudnych, zimowych warunków panujących na Morzu Bałtyckim. Pomimo tego prom nadal obsługiwał połączenia pasażerskie i towarowe pomiędzy Polską a Szwecją.
13 stycznia 1993 roku „Jan Heweliusz” wyruszył ze Świnoujścia w kolejny rejs do Ystad. Na pokładzie znajdowało się 64 ludzi – załoga oraz pasażerowie – a ładownia była wypełniona samochodami ciężarowymi i wagonami kolejowymi. Już od samego początku podróży warunki atmosferyczne były skrajnie trudne. Nad Bałtykiem szalał orkan, siła wiatru osiągała 12 stopni w skali Beauforta, a fale sięgały sześciu metrów. Kapitan zdawał sobie sprawę z ryzyka, lecz rejs nie został odwołany. W nocy z 13 na 14 stycznia sytuacja pogarszała się z minuty na minutę. Około godziny czwartej nad ranem jednostka została uderzona przez wyjątkowo potężną falę, co doprowadziło do przechyłu, a następnie nabierania wody. Nadano sygnał SOS, a załoga podjęła rozpaczliwą walkę o życie.
Akcja ratunkowa była prowadzona w niezwykle trudnych warunkach. Na pomoc ruszyły jednostki ratunkowe z Polski, Niemiec, Szwecji i Danii, a także śmigłowce, jednak sztorm uniemożliwiał skuteczne działania. Wielu ludzi zginęło w lodowatej wodzie, część utonęła, inni zmarli z wyziębienia. Ostateczny bilans tragedii był dramatyczny – spośród 64 osób na pokładzie uratowało się jedynie dziewięciu. Pięćdziesiąt pięć osób, w tym kapitan statku, straciło życie. Była to największa katastrofa w powojennej historii polskiej floty handlowej.
Śledztwo prowadzone po tragedii wykazało, że przyczyną zatonięcia „Heweliusza” była kombinacja wielu czynników. Kluczową rolę odegrał fatalny stan techniczny jednostki, która po przebudowie i kolejnych awariach nie powinna w ogóle wyruszyć w morze. Istotnym elementem było także przeciążenie promu oraz niewłaściwe zabezpieczenie ładunku, który podczas sztormu przesuwał się i pogarszał stateczność. Niewątpliwie znaczenie miały również ekstremalne warunki pogodowe, które w praktyce uniemożliwiały bezpieczną żeglugę. Wreszcie pojawiały się głosy, że i w decyzjach kapitana popełniono błędy, choć trzeba pamiętać, że w tak dramatycznej sytuacji niewielkie były szanse na uratowanie jednostki.
Katastrofa „Heweliusza” wstrząsnęła opinią publiczną w Polsce i Europie. W prasie podnoszono zarzuty wobec Polskiej Żeglugi Bałtyckiej, która – zdaniem wielu – dopuściła do eksploatacji statku niezdolnego do żeglugi. Rodziny ofiar przez lata walczyły o odszkodowania i sprawiedliwość, a tragedia obnażyła skalę zaniedbań systemowych w zakresie bezpieczeństwa morskiego. Z drugiej strony była także impulsem do zmian – podjęto próby zaostrzenia kontroli technicznych jednostek oraz poprawy procedur związanych z bezpieczeństwem żeglugi.
Dziś katastrofa promu „Jan Heweliusz” wspominana jest nie tylko jako dramat kilkudziesięciu rodzin, które straciły swoich bliskich, ale również jako symbol epoki transformacji, w której polska gospodarka morska znajdowała się w głębokim kryzysie. Tragedia ta pozostaje w pamięci zbiorowej Polaków jako memento, że zaniedbania, brak odpowiedzialności i pogoń za zyskiem mogą doprowadzić do śmierci niewinnych ludzi.