Kapowie byli więźniami, którzy dostali innych więźniów pod swoją „opiekę”. Zdarzali się wśród nich ludzie przyzwoici, ale bywali też zwykli sadyści i dewianci, którym funkcja kapo dawała poczucie bezkarności. Takim właśnie człowiekiem był w Potulicach Wojciech Jopek, któremu w obozie powierzono wszystkie dzieci.
Wojciech Jopek urodził się w 1899 roku w województwie lubelskim. Skończył tam trzy czy cztery klasy szkoły powszechnej. Nie wiemy dzisiaj, czy przerwana edukacja była efektem ograniczonych możliwości finansowych rodziców, czy możliwości intelektualnych młodego Wojciecha. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, Jopek zaciągnął się do wojska. Nie zrobił tam kariery, odchodził z armii po dwóch latach w stopniu szeregowca. Kolejne trzy lata służył w polskiej policji, skąd został karnie usunięty. Dlaczego? Nie dowiemy się już dzisiaj. Od 1930 roku pracował w porcie gdyńskim jako robotnik. Angażował się tam nie tylko w pracę zawodową, ale także w działalność polityczną: uwierzył komunistom w idee Marksa i Lenina.
Tymczasem wybuchła wojna. 14 września 1939 roku Jopek został aresztowany w Gdyni i szybko znalazł się za drutami Stutthofu. Dostał tam numer 5729. Wydaje się, że Wojciech Jopek dobrze potrafił odnaleźć się w obozowych realiach: cieszył się zaufaniem obozowej kadry, często był kierowany do pracy poza obozem. Pod koniec 1941 roku został przeniesiony do Potulic, gdzie miał budować obóz przesiedleńczy dla Polaków. Z punktu widzenia obozu koncentracyjnego, w którym działała komora gazowa i krematorium, była to niewątpliwie nagroda.
W Potulicach Jopek szybko przestał być murarzem. Został kidnerkapo – nadzorcą dzieci trzymanych w obozie. Przez ponad tysiąc dni był ich najgorszym koszmarem. Znanych jest wiele relacji, które świadczą o tym, jak okrutnym zbrodniarzem był Jopek. Wiemy od byłych więźniów, ze mordował dzieci uderzając ich głowami w ściany, topiąc je w basenie przeciwpożarowym, doprowadzał do obłędu zamykając w ciemnym, mokrym i zimnym bunkrze, jak nazywano obozową piwnicę. Wojciech Jopek był bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć znacznej liczby dzieci – precyzyjnej listy jego ofiar nigdy nie udało się ustalić.
Po przejęciu obozu przez sowietów, Wojciech Jopek zniknął. Okazało się później, że wyjechał na wybrzeże i zaczął pracę pod zmienionym nazwiskiem jako rybak. Niedługo udawało mu się ukrywać. W listopadzie 1945 roku został aresztowany. Pierwsze przesłuchanie Jopka miało miejsce w szczecińskim więzieniu 24 listopada 1945 roku. Oficer śledczy Bezpieczeństwa Publicznego referent Zygmunt Szustakiewicz nie za bardzo wierzył przesłuchiwanemu, kiedy ten mówiąc o więzionych w Potulicach dzieciach wypalił bez cienia żenady: „obchodziłem się z nimi jak ojciec”. Oficer zapytał wówczas, z jakiego powodu dzieci w obozie umierały? „Dzieci umierały z braku wyżywienia, chorując w największych wypadkach na tyfus” – tłumaczył Jopek. Można się domyślać, że przesłuchanie nie odbywało się w miłej atmosferze, bo już po chwili Jopek zeznaje: „Wrzucałem dzieci do zimnej wody, z rozkazu Sturmfuhrera, były wypadki, że biłem obywateli polskiej narodowości, tych wypadków było nie pamiętam ile. Proponowałem (…) różnym kobietom i używałem (je), poza tym biłem kobiety polskie i ruskie, wiele wypadków takich było, dokładnie nie pamiętam ile”.
Śledztwo trwało kilka miesięcy. Wojciech Jopek został oskarżony o szereg zbrodni. Sprawa była bardzo poważna, bo według dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, „kto brał lub bierze udział w dokonywaniu zabójstw osób spośród ludności cywilnej lub jeńców wojennych, w znęcaniu się nad nimi albo ich prześladowaniu” podlegał karze śmierci. Zeznawało kilku świadków. Jednym z nich był ksiądz Tadeusz Gotówka. „Byłem świadkiem jak wyżej wymieniony znęcał się w nieludzki sposób nad dziećmi i starcami osadzonymi w obozie bijąc ich aż do utraty zdrowia oraz wrzucał małoletnie dzieci do zimnej wody podczas zimy, aby przez to dać kres ich życiu, czego skutkiem była masowa śmierć dzieci” – zeznawał świadek. W toku postępowania wyszły na jaw także haniebne praktyki dotyczące więźniarek, które Jopek miał zmuszać do seksu grożąc, że jeśli odmówią, zostaną pobite lub skierowane do karnej kompanii.
8 listopada 1946 roku sąd odczytał Jopkowi wyrok śmierci. Skazaniec prosił o łaskę: “Zbrodni tych nie popełniłem, przebieg całego życia mojego przeczy temu, prowadziłem normalny tryb życia, zboczeńcem żadnym nie jestem, z drugiej strony kocham dzieci, tym więcej, iż własnych nie posiadam”. Prezydent Bolesław Bierut nie dał się przekonać, mimo że sąd wydał pozytywną opinię na temat wniosku Jopka tłumacząc jego zbrodnie… „specyficznymi warunkami obozowymi”. O świcie 10 stycznia 1947 roku Wojciech Jopek został powieszony.
O Wojciechu Jopku i innych ludziach – Niemcach, Polakach, Żydach – odpowiedzialnych za cierpienie więźniów obozu w Potulicach piszę w książce „Funkcjonariusze piekła. Potulice 1941-1950”, która jest dostępna m.in. na stronie internetowej wydawcy: