Historianaprawde.pl

„Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” Jan Maciejewski [RECENZJA]

Szacowany czas czytania: ...

Ostatnia fala polskiej historiozofii, którą zauważyłem i zapamiętałem, rozbiła się o powstanie styczniowe. Miałem wrażenie, że właśnie wówczas skończyła się polska umiejętność sensownego, racjonalnego rozprawiania o naszych dziejach. Któż zresztą miałby to robić? Historycy wręcz za punkt honoru stawiają beznamiętne, aptekarskie kolekcjonowanie i analizowanie zwykle nieistotnych szczegółów, przez co nie są w stanie zauważyć lasu, bo drzewa im go przysłaniają. Dziennikarze gonią za niusem, na ołtarzu mają punkty kulminacyjne i nie mają komfortu rozglądania się za sensem. Może więc politycy? Wolne niczym elekcja żarty. Pogłębione, szerokie rozważania o Polsce i Polakach wyniósł na szczyty list sprzedaży fantasta: Rafał Ziemkiewicz, któremu tak często (i tak niestety słusznie) zarzucano bardzo atrakcyjne, niesamowicie widowiskowe i erudycyjnie wyśmienite ślizganie się po powierzchni. Tym niemniej chyba to właśnie on rozbudził u części czytelników ciekawość historiozoficzną, którą teraz właśnie równocześnie rozpala i zaspokaja swoją książką Jan Maciejewski.

Na losy Rzeczpospolitej można patrzeć pod różnymi kątami, w zależności od wyznawanej ideologii lub sympatii politycznych, ale można także wziąć do ręki fakty i spróbować je przeanalizować patrząc przez szkiełka idei, a nie ideologii. Maciejewski postawił mocną tezę o tym, że jesteśmy skazani na cyklicznie popełniane zbiorowe samobójstwa, by dopełniać regularne obrzędy ofiarnicze. Jesteśmy od rozbiorów, przez Katyń i gruzy powstańczej Warszawy, aż do smoleńskich zniczy jedynie narzędziem, zębatką, którą wprawiają w ruch siły z zewnątrz, ale też moce samozagłady drzemiące w nas samych. Nie potrafimy, o ile w ogóle byłoby to możliwe, uwolnić się od naszego przeznaczenia.

Ogromnym walorem eseju Jana Maciejewskiego jest odwaga. Rzadko który publicysta, a autor jest m.in. felietonistą „Rzeczpospolitej”, potrafi dzisiaj pisać wprost rzeczy, co do których może mieć pewność, że wzbudzą u części czytelników wściekły opór skutkujący dokładnie tym, o czym pisze w „Nic to!”: chęcią zaciągnięcia autora na stos, na ołtarz, na kamienny stół. Kozioł ofiarny, to nie tylko zgrabna figura retoryczna, ale to jeden z najważniejszych, najgłębszych mechanizmów regulujących społeczności. A nasza, jeśli wierzyć autorowi, choć można się też oprzeć na bolesnej autopsji, jest od wieków specyficznie zwichrowana. W normalnej sytuacji, w świecie alternatywnym, książka Maciejewskiego wzbudziłaby dyskusję. Część czytelników by przyklasnęła widząc w niej własne, słabo uświadamiane myśli, część rzuciłaby się z pazurami bronić rzekomo szarganej narodowej czci. Obojętnie która frakcja by się mogła ogłosić zwycięską, wszyscy wyszliby z tej debaty mądrzejsi. Ignorancja, próba przemilczenia książki „Nic to!” doskonale wpisuje się w ideę, o której pisze Maciejewski.

Każdy rytuał jest w centrum sakralnej tożsamości każdej społeczności, każdego społeczeństwa, choćby było ono ogromne i zupełnie zsekularyzowane. Wśród rytuałów najmocniejszym jest rzecz jasna zbrodnia rytualna, a tak właśnie Maciejewski tłumaczy katastrofy, mniej czy bardziej inspirowane i realizowane przez nas samych w ostatnich stuleciach. Komu one służą? Dlaczego niczego się nie uczymy i musimy systematyczne przeżywać to wszystko od nowa? Bo właśnie na tym polega rytuał. Na powtarzalności. Na symbolizowaniu wciąż tego samego, ale wciąż inaczej, wciąż aktualniej. Tylko krew jest cały czas tak samo gorąca, czerwona i szybkoschnąca.

Jan Maciejewski zadedykował książkę „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” swoim dzieciom. Można się domyślać, że według autora obecne pokolenia nie rokują nadziei na podjęcie choćby próby wyrwania się z błędnego koła. Może dzieciom się to uda. Pod warunkiem, że kiedyś, może przypadkiem znajdą na półce dziadka zakurzoną książkę Maciejewskiego. Warto, żeby tam na nich czekała. Tym bardziej, że jest świetnie wydana: w twardej oprawie, na dobrym papierze, na pewno przetrwa próbę czasu.

Przejdź do treści