Koszmar powstania warszawskiego znamy przede wszystkim z relacji żołnierzy, bohaterów Armii Krajowej i Szarych Szeregów. Znamy te dwa okropne miesiące z opowieści ludzi, którzy z mniej lub bardziej groźną bronią w ręku starali się pokazać światu i historii swoją determinację.
Zdecydowanie mniej jest relacji powstania widzianego oczami zwykłych warszawiaków. Bo przecież nie każdy mieszkaniec stolicy walczył, nie każdy umiał, nie każdy mógł, nie każdy wreszcie chciał. Niektórzy, jak autorka „Wojennego pamiętnika”, czuli się przytłoczeni wydarzeniami i zwyczajnie chcieli przeżyć.
Powstanie zaskoczyło Niemców, ale także wielu Polaków. Państwo podziemne było ogromne, latem 1944 roku obejmowało praktycznie każdą dziedzinę życia, ale nie było strukturą ogarniającą wszystkich polskich mieszkańców Warszawy. Zofia Rogowska nie miała z nim nic wspólnego.
Autorka wspomnień była farmaceutką. Przed wojną zdobyła solidne wykształcenie na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pochodziła z Radomia, z Warszawą związała się na kilka lat przed wybuchem wojny. Była gruntownie, solidnie wykształconą kobietą (rocznik 1912). Oddana pracy, nie założyła rodziny. Jedyną wówczas jej bliską osobą był brat. Ten sam, którego śmierć podczas upadku powstania opisze na łamach pamiętnika.
Zofia Rogowska pokazuje nam powstanie oczami zwykłej kobiety, której celem nie była bohaterska – ani żadna inna – śmierć, tylko życie. Zwykłe życie, pełne zwykłych radości i marzeń. Czytelnikowi, który jest przesiąknięty literaturą powstańczą, eposami o bohaterach w krótkich spodenkach i zdezelowanych pistoletach, opowieści pani Zofii mogą wydać się wręcz obrazoburcze: „Chciały mnie wciągnąć do służby sanitarnej (…) Powiedziałam, że nie znam się ani na ratownictwie, ani na pierwszej pomocy w nagłych wypadkach i nie będę mogła brać w tym udziału. Patrzyły z niedowierzaniem. Nic nie będę robić, po co rozpętali tę bezsensowną walkę, żeby tylko wygubić ludzi i zniszczyć miasto? To wszystko nie miało sensu. Łatwo z bezpiecznego miejsca w Anglii kierować powstaniem i dawać rozkazy, ale kto by chciał być tu na naszym miejscu, choćby na miejscu ludności cywilnej, gnieżdżącej się jak głodne szczury po piwnicach, podpalane, zawalone gruzami, zarzucane granatami czy zalewane wodą z pękniętej rury, wyduszane gazem. Po co ta nierówna walka?”
Brzmi to okrutnie, choć trzeba mieć w pamięci, że ten „pamiętnik”, to tak naprawdę wspomnienia pisane po wojnie, nie na bieżąco. Po wojnie powstanie warszawskie było oficjalnie traktowane właśnie tak, jak to opisuje Rogowska – jako bezsensowny zryw, akt idiotycznej manifestacji rzekomej siły rządu londyńskiego. Czy rzeczywiście we wrześniu 1944 roku warszawiacy tak myśleli? Patrząc na skalę udziału ludności w szeroko pojętym ruchu oporu, mam poważne wątpliwości.
Rogowska po upadku powstania została wraz z ogromną liczbą cywilnych mieszkańców Warszawy wywieziona do obu przejściowego w Pruszkowie. Trafiło tam łącznie około 400 tysięcy osób. Część była dość szybko wywożona wgłąb Rzeszy na roboty, część trafiała do obozów koncentracyjnych. Nasza farmaceutka wspomina Pruszków jako koszmarne miejsce. Według niej warunki życia w piwnicy, podczas powstania i ciągłych bombardowań, były lepsze niż ten niemiecki obóz. I rzeczywiście, kiedy autorka wspomina późniejszy pobyt w obozach koncentracyjnych można odnieść wrażenie, że było tam „lepiej” niż w Pruszkowie, gdzie przebywała relatywnie krótko. Z tego obozu przejściowego została przewieziona pociągiem do osławionego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Już na wstępie została tam poddana tajemniczej procedurze medycznej polegającej najprawdopodobniej na eksperymentalnej sterylizacji. Przed kąpielą zabrano grupę więźniarek do rewiru – obozowego szpitala. Tam do gabinetu zabiegowego wchodziły pojedynczo. Wewnątrz czekały dwie osoby: lekarka i sanitariuszka. Ta ostatnia „jedną ręką wskazała mi fotel ginekologiczny stojący naprzeciw drzwi. W drugiej ręce trzymała coś w rodzaju bagietki – długą rurkę z igłą na końcu. Zbliżyła się do mnie i po chwili poczułam bolesne ukłucie. Nie wiem, czy w samą macicę, w każdym razie wewnątrz”. Opowieść o obozowym życiu jest wstrząsającym świadectwem woli przeżycia, ale też upadającego systemu.Po kilku miesiącach w Ravensbrück, Rogowską przeniesiono do Bergen-Belsen, gdzie doczekała wyzwolenia. Później jeszcze jakiś czas przebywała na terenie Niemiec, zanim wróciła do kraju.
„Wojenny pamiętnik” jest doskonałym świadectwem czasów, które możemy zobaczyć oczami zwykłego człowieka, kobiety, która chciała po prostu przeżyć. Niewiele jest takich książek. Z pewnością ten tytuł powinien znaleźć się na półce tuż obok „Notatek z prawobrzeżnej Warszawy” Sabiny Sebyłowej i zaledwie kilku innych pozycji pokazującej powstanie takim, jakie je widzieli mieszkańcy niezaangażowani w walkę.
Książkę opublikowało wydawnictwo Replika. Na uwagę zasługują kolorowe zdjęcia pochodzące z rodzinnego archiwum córki Zofii Rogowskiej, Anny Krzemienowskiej. Bez wątpienia to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chciałby spojrzeć na powstanie warszawskie z innej perspektywy niż ta, która dzisiaj jest najpopularniejsza.