Historianaprawde.pl

Zbrodnia pomorska 1939. Początek ludobójstwa niemieckiego w okupowanej Polsce [RECENZJA]

Szacowany czas czytania: ...

IPN wydaje masę książek. Od pewnego czasu w elitarnym gronie liderów sprzedaży jest wydana w tym roku książka Tomasza Cerana zatytułowana „Zbrodnia pomorska 1939. Początek ludobójstwa niemieckiego w okupowanej Polsce”. Z dużą pokorą i nieśmiałością mam czelność twierdzić, że wiem dlaczego tak się dzieje.

Istnieją dwie mianowicie główne metody uprawiania historii. Jedna, nazwijmy ją dwudziestowieczną, stawia na ołtarzu obiektywizm, dokumentalizm, czci daty. Jej wyznawcy potrafią do białości rozpalić spór o to, czy jakieś wydarzenie miało miejsce po obiedzie, czy zgoła przed kolacją. To są miłośnicy tabelek, wykresów, wyliczeń i diagramów. Wierzą w to, że historia jest pewnym zbiegiem wydarzeń, z których każde można wyjąć z uniwersum, włożyć do probówki, oglądać pod światło i opisać używając metod zakurzonych alchemików słowa. W praktyce literackiej ten model jest zbliżony nieco do stylistyki znanej ogółowi z ulotek dołączanych do opakowań syropów na kaszel.
Jest i druga szkoła uprawiania historii, nowsza, świeższa. Według tej metody zadania historyka są co najmniej dwa, oba szalenie trudne i wymagające otwartego umysłu, rozległej wiedzy i umiejętności dalece wykraczających poza sztywne ramy zakreślone przez urzędników w opisie zawodu historyka. Przede wszystkim musi on naprawdę zrozumieć to, co się wydarzyło. Musi poczuć, przeżyć duchową przemianę, głęboko zrozumieć wydarzenie czy wydarzenia osadzona na pewnym szerokim tle. Do tego nie wystarczą same dokumenty, bynajmniej. Potrzebne są konteksty, gra świateł z różnych stron. Historyk taki chce wiedzieć, dlaczego coś się stało i jakie to coś miało konsekwencje dla całego świata. Bo on wie, że wszystko ma jakiś ciąg dalszy. Drugie zadanie jest równie trudne: trzeba umieć opowiedzieć. Porwać czytelnika, oczarować, zanurzyć w opisywaną rzeczywistość tak, żeby miał wrażenie uczestniczenia w wydarzeniach.

Ostatnie tajemnice nazistów

KTO I CO MIAŁO ZAPEWNIĆ „OSTATECZNE ZWYCIĘSTWO” III RZESZY? W JAKI SPOSÓB CZOŁOWI NAZIŚCI: RUDOLF HESS, HEINRICH HIMMLER I HERMAN GÖRING PRÓBOWALI „DOGADAĆ SIĘ” Z ALIANTAMI? JAK ZBRODNIARZE: JOSEF MENGELE, HEINZ REINEFARTH CZY ADOLF EICHAMNN SPĘDZILI POWOJENNE LATA? CZEGO WCIĄŻ NIE WIEMY O SŁABOŚCIACH I ŚMIERCI ADOLFA HITLERA? Obok bezmiaru cierpienia II wojna światowa pozostawiła wiele intrygujących pytań dotyczących nazistów. Kilka dekad, które minęły od tamtych tragicznych czasów, otwarcie i udostępnienie części archiwów oraz pogłębione badania historyków pozwoliły uzyskać odpowiedzi na niektóre z nich. A jednak nie wszystkie tajemnice, jak dotąd, udało się wyjaśnić. Oto najciekawsze spośród zagadek związanych z III Rzeszą Niemiecką, a w szczególności z jej schyłkiem i upadkiem.

Wracając do pytania o to, dlaczego „Zbrodnia pomorska 1939” Tomasza Cerana jest tak chętnie kupowana przez czytelników: bo ten młody (mam nadzieję, że to nie jest obelga?) historyk jak niewielu w naszym kraju potrafi zrozumieć i opowiedzieć. To dlatego w tej książce pojawiają się cytaty z dokumentów, oczywiście, ale jest też kilka wierszy, są wspomnienia świadków. Zresztą oddajmy głos autorowi: „Historię tworzą konkretni ludzie, nie idee. Nie ma w niej żadnego determinizmu. Jednak świadomość tych ludzi jest ukształtowana przez idee i różne wyobrażenia o świecie, własnym narodzie i osobach czy narodach uznawanych za wrogie. Szczególnie często to dyktatorzy, którzy mają wizję radykalnej przebudowy rzeczywistości, kierują się ideami”. Tak, prawda historyczna jest prawdą konkretnego człowieka. Tego, który na Pomorzu mordował i tego, który był mordowany.

Nie ukrywam, że jestem pod wielkim wrażeniem książki Tomasza Cerana. Czekałem na nią z niecierpliwością, bo w końcu jest on autorem samego terminu opisującego to, co działo się w pierwszych miesiącach niemieckiej okupacji pasa ciągnącego się od Gdyni do mojej Bydgoszczy. A było to przecież wydarzenie bez precedensu. Niektórzy porównują to, co się wówczas wydarzyło na Pomorzu z ukraińskim ludobójstwem Polaków na Wołyniu. I rzeczywiście wiele jest cech wspólnych.
Już na tym etapie warto zobaczyć, co odróżnia Cerana od innych historyków. Znaczną część książki stanowi przedstawienie bardzo szerokiego tła. Próba zrozumienia, prawdziwego, uczciwego zrozumienia tego, co się działo od 1920 roku do września 1939. I trudno nie być pod wrażeniem tego, jak szeroko widzi autor „Zbrodni pomorskiej”, który przytacza oczywiście dokumenty i wypowiedzi niemieckich polityków różnej proweniencji, ale nie waha się użyć cytatów z Immanuela Kanta. Wszystko po to, żebyśmy naprawdę zrozumieli jak długo trwało i w ogóle jak było możliwe w relatywnie krótkim czasie odczłowieczenie Polaków w oficjalnej i faktycznej niemieckiej świadomości. Bo inaczej przecież nie byłoby możliwe mordowanie tysięcy ludzi szpadlem, nożem, kijem, karabinem.
Ceran pokazuje także to, czego dzisiaj niektórzy chcieliby nie zauważyć, czyli rzeczywiste krzywdy, jakich Niemcy doznawali od Polaków w międzywojniu, a zwłaszcza w ostatnich miesiącach przed wybuchem wojny. Tylko robi to uczciwie, zachowując proporcje. Tak samo, kiedy pisze o „innych Niemcach”. Nie „dobrych”, tylko „innych” – tych nielicznych, którzy wstawiali się za porywanymi z domów przez Selbstschutz Polakami, bo i tacy przecież byli.
Powojenna praktyka upamiętnień nakazywała nieco (lub bardzo) zawyżać liczbę polskich ofiar. Taka była mądrość etapu. Dzisiaj nie możemy bezkrytycznie wierzyć w to, że przykładowo w Mniszku (nieopodal Świecia), naprawdę w wielkim dole zostało zamordowanych 10 tysięcy Polaków. To nie może być prawda. Ale ilu ich zginęło? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy, bo w 1944 roku Niemcy nauczeni doświadczeniem Katynia przeprowadzili na ogromną skalę akcję rozkopywania mogił i palenia tego, co w nich zostało po ofiarach wrześniowych i późniejszych mordów. Historyk mówiąc o przyczynach, o naturze wydarzeń może i powinien mówić wprost, choćby to miało oznaczać język zgoła różny od terminologii naukowej. Mówiąc o ofiarach, chcąc być precyzyjny, powinien używać liczb. „Nie wolno pomylić się / nawet o jednego” – apelował Pan Cogito w wierszu Herberta. Ale jak w tej sytuacji to zrobić? Ceran policzył te ofiary, które zostały zidentyfikowane. Jest to co najmniej 14 423 nazwisk. Nie licząc nienarodzonych dzieci mordowanych razem z matkami, nie licząc masy Romów, Żydów i innych, o których później nie miał już kto się upomnieć. Co najmniej. Jak to brzmi? A maksymalnie? Niektórzy mówią o kilkudziesięciu tysiącach, padają różne liczby.
W „Zbrodni pomorskiej 1939” możemy wiele ofiar zobaczyć z bliska, poznać z nazwiska. To są nauczyciele, politycy, urzędnicy, rolnicy. Widzimy kim byli, kiedy, jak i dlaczego zostali zamordowani, a przede wszystkim – przez kogo. Ceran pyta też o późniejsze losy morderców. O procesy i wyroki. I przyczyny tego, że zdecydowana większość z nich nie tylko nie poniosła żadnej odpowiedzialności, ale też nawet po wojnie nie czuła wyrzutów sumienia.

To wstrząsająca książka pod względem poruszonej tematyki, ale i wstrząsająco dobrze napisana. Jeśli ktoś zapytałby mnie, co zrobić, żeby Polacy – i młodzi, i ci nieco starsi – zainteresowali się prawdziwą historią, to poleciłbym autorom lekturę „Zbrodni pomorskiej 1939” Tomasza Cerana. Bo on jak widać nie ma najmniejszych problemów z tym, żeby trafić do czytelników.

Skip to content