Historianaprawde.pl

Dzieci Sybiru. Tragiczne losy polskich dzieci na wschodzie [RECENZJA]

Szacowany czas czytania: ...

Autorka głośnej książki „Skradziona tożsamość. Polskie dzieci w rękach nazistów” tym razem odwróciła twarz w stronę wschodu. I usłyszała głosy dzieci, które sowieci wywieźli daleko w głąb Związku Radzieckiego. Nie dajmy się jednak zmylić: niewiele z tych dzieciaków podzieliło los bohaterów książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol. I to jest chyba najbardziej wstrząsająca refleksja, jaka przychodzi już po kilku chwilach od zakończenia lektury.

„Dzieci Sybiru. Tragiczne losy polskiej dzieci na Wschodzie” Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol to książka, która robi nie jedno, ale co najmniej trzy wrażenia. Każde z nich jest mocne. Na opowieść o losie polskich dzieci wywożonych przez sowietów składa się jedenaście historii, których wspólnym mianownikiem jest przełom lat 40. i 50., sowiecka strefa wpływów i komunistyczne szaleństwo, które – podobnie jak Niemcom – kazało walczyć z całymi „nieprawomyślnymi” rodzinami. Choć w tym wypadku trafniejsze byłoby określenie „nielewomyślnymi”… Pierwsze o czym pomyślałem finiszując lekturę tej książki, to jej niesamowita „radiowość”. Widać, a właściwie słychać, że autorka ma ogromne doświadczenie radiowe. „Dzieci Sybiru” to nie jest, oczywiście, zapis słuchowiska, ale tak właśnie da się czytać tę książkę. Rytm, jaki ma każda z opowieści, dbałość o detal, naturalna, mówiona – nie pisana – konstrukcja zdań i nawiązująca do klasyki reportażu budowa narracji – wszystko to sprawia, że książkę Lewandowskiej-Kąkol nie tyle się czyta, co słyszy i widzi.

Można odnieść wrażenie, że autorka dość pochopnie zdecydowała się skonfrontować czytelnika z bardzo mocnymi, brutalnymi, momentami wręcz okrutnymi historiami rezygnując choćby z próby zaopatrzenia go w jakieś koła ratunkowe. Nie ma w „Dzieciach Sybiru” żadnego wprowadzenia, pokazania szerokiego kontekstu, osadzenia opowiadanych wydarzeń w konkretnych realiach historycznych. Bierzemy do ręki książkę i… od razu jesteśmy wciśnięci do bydlęcego wagonu, mroźnego Kazachstanu, kopiemy płytki, raptem czterdziestocentymetrowy grób dla własnej matki. To jest mocne przeżycie, ale przecież autorka już w podtytule mówi, że jest to opowieść o „tragicznych losach polskich dzieci na Wschodzie”. Mówimy także o bardzo małych, raptem kilkuletnich dzieciach. Ich też nikt nie przygotował. Jedna z bohaterek nie wiedziała, kim są ci „Rosjanie”, których tato bał się tak bardzo, że w stodole zakopywał broń i dokumenty.

Jedenaście wstrząsających opowieści buduje atmosferę grozy, ale przecież także ukojenia, bo opowiadają ci, którzy przeżyli. Opowieści o aresztowaniach, wywózkach, głodzie, biciu, chorobach, śmierci, aktach kanibalizmu, sierocińcach i innych koszmarach są niesamowicie mocne. Tym mocniejsze, że opowiadają je nie świadkowie czy naukowcy, ale same ofiary. Różnie im się później wiodło, ale generalnie po kilkudziesięciu latach widzimy ludzi sukcesu. Ludzi, którym udało się w zdrowiu dożyć wolnej Polski, ludzi którzy poza granicami kraju, czasem bardzo daleko – w Afryce czy Nowej Zelandii – świetnie się odnaleźli. Tam założyli swoje biznesy, rodziny, ale ich serca są wciąż biało-czerwone. Wciąż myślą po polsku. Szczęściarze. Bo ja w takich chwilach myślę o tych, którzy nie dostali szansy na opowiedzenie swojej historii. O polskich dzieciach, którym w sowieckich sierocińcach amputowano polską narodowość. Ilu takich „Rosjan” do śmierci nie miało świadomości polskiego pochodzenia? Dzisiaj trudno podać choćby rząd wielkości, nie wiemy czy były to tysiące, czy dziesiątki tysięcy dzieci. A liczba ofiar, które z taką trudnością starano się po chrześcijańsku grzebać w zamarzniętej ziemi Syberii, Kazachstanu, Uzbekistanu? Dorosłych notowano w księgach, ale dzieci, zwłaszcza te najmniejsze, były od razu skazywane na urzędowe zapomnienie. Nie sposób pominąć kwestii edytorskich. Wydawnictwo Replika słynie z bardzo wysokich standardów i tym razem też dostajemy do rąk książkę doskonale przygotowaną pod względem składu, z piękną okładką, świetnie wkomponowanymi ilustracjami. „Dzieci Sybiru” po prostu świetnie się czyta, co jest nie tylko zasługą autorki, ale także Dariusza Nowackiego odpowiedzialnego za skład i łamanie oraz Mikołaja Piotrowicza, autora okładki. Książka Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol z pewnością nie jest lekturą przyjemną. Autorka nie chowa się za naukowym obiektywizmem, tylko trzyma prosto mikrofon i słucha, jak swoje dramatyczne losy opowiadają ludzie, którzy przeżyli piekło. Warto w skupieniu dać sobie czas na poznanie historii, które miały zostać ciszą.

Skip to content