Historianaprawde.pl

Niemiecki obóz przesiedleńczy w Smukale [RECENZJA]

Szacowany czas czytania: ...

Długo czekaliśmy na tę książkę. Długo czekały setki ofiar, żeby świat poznał mroczną historię obozu, po którym dzisiaj praktycznie nie ma śladu. Warto było czekać?

Kiedy w ubiegłym roku dr Mateusz Maleszka w murach bydgoskiego Instytutu Pamięci Narodowej mówił o przygotowaniach do wydania monografii obozu przesiedleńczego w Smukale, czuć było, że oczekiwania są ogromne. Dotychczas nikt nie podjął się nawet próby kompleksowego opisania koszmaru, jaki Niemcy w latach 1941-43 urządzili Polakom w zlokalizowanej w uroczym miejscu nad Brdą fabryce karbidu. Brakowało źródeł, wspomnienia i relacje z obozu często wykluczały się wzajemnie, istniejące listy ofiar były bardzo wątpliwe, a dokumentów źródłowych oczywiście było i jest wciąż za mało. Niemcy bardzo skutecznie niszczyli dowody swoich zbrodni. Rok temu, na zachętę, IPN wydał folder dr. Maleszki o Smukale. Folder miał 50 stron. Książka liczy stron 120.

Może jednak liczy się jakość merytoryczna, a nie objętość? Jak autor książki „Niemiecki obóz przesiedleńczy w Smukale (1941-1943)” poradził sobie z tematem? Najpierw minusy, głównie te, na które autor większego wpływu nie miał. IPN niestety zaczyna przyzwyczajać czytelników do słabego lub wręcz bardzo słabego poziomu składu książek. Nie jest winą autora, że przypisy wydają się żyć swoim życiem. W numeracji są okropne luki, a te które są, zwykle odsyłają do innych treści, niż wynikałoby to z tekstu. W książce naukowej, a taką publikacją jest przecież ta pozycja, to błąd, który powinien skończyć się odesłaniem wydrukowanych egzemplarzy do utylizacji. Niestety, wartość książki ogromnie na tym ucierpiała.

Pod względem merytorycznym jest parę błędów i nieścisłości. Widać niestety, że autor wziął na swój warsztat badawczy obóz w Smukale, ale trudno jest zrozumieć jego specyfikę, jeśli nie ma się wciąż przed oczami także obozu w Szmalcówce i w Potulicach. W efekcie pojawiają się takie nieścisłości jak informacja, jakoby doktor Leon Konkolewski trafił do Potulic ze Stutthofu, co jest oczywiście nieprawdą, choć jako obozowy lekarz rzeczywiście musiał być w kontakcie z lekarzem ze Stutthofu. W książce pojawia się także postać kapo, który „miał nadzorować podczas apeli przymusowe ćwiczenia i brutalnie bić dzieci”. Nazywał się on według Maleszki „Felix Jopek”. Niestety po przypisach nie da się zrekonstruować źródła tej informacji, ale badacz powinien wiedzieć, że kapo dziecięcym – kinderkapo – w Potulicach był wyjątkowy sadysta o tym samym nazwisku, skazany po wojnie na karę śmierci i powieszony w Toruniu. Ten jednak Jopek miał na imię Wojciech. Oczywiście to może być zbieg okoliczności, że w dwóch obozach sadysta ze specyficzną obsesją tak samo się nazywa, ale autor powinien pójść tym tropem choć dwa kroki dalej…

Brakuje mi również opowieści o ostatnich chwilach obozu. Przecież przenosiny kadry i więźniów do Potulic, likwidacja obozu musiały być wydarzeniem zasługującym choćby na osobny akapit.

Plusów książki jest o wiele więcej. Pierwszym, największym jest to, że ta książka wreszcie się ukazała, ale na tym nie koniec. Poczynając od naprawdę świetnej okładki, do warstwy merytorycznej jest to praca budząca emocje, kontrowersje, a dzięki temu prowokująca do kolejnych poszukiwań, analiz i… publikacji. Dr Maleszka dotarł do fotografii zrobionych w obozie ukradkiem, ryzykując życie, przez Tadeusza Pudełko. Na szerokim planie niemieckiej strategii „oczyszczenia” Pomorza z Polaków autor pokazał relatywnie krótką, ale jakże koszmarną historię obozu w Smukale. Plastycznie opowiedziane warunki codziennego życia, pracy i wypoczynku, oparte w głównej mierze na zeznaniach i wspomnieniach świadków, ale także nielicznych ocalałych dokumentach robią potworne wrażenie. Istotnym elementem opowieści jest przedstawienie wybranych przedstawicieli obozowej kadry, w tym także więźniów funkcyjnych.

Na głęboki ukłon zasługują moim zdaniem dwa elementy. Pierwszym jest próba skonstruowana – głównie na podstawie już istniejących list – imiennej, pewnej listy ofiar obozu w Smukale. W literaturze można się spotkać z różnymi liczbami ofiar. Teraz mamy solidnie opracowaną listę 334 ofiar. Tyle tylko, że rok temu IPN opublikował we wspomnianym folderze inną listę, na której jest 229 nazwisk. Z jednej strony szacunek dla autora, że nie obstaje przy swoim, kiedy pojawiają się nowe fakty, ale… może czasem lepiej chwilę poczekać i nie robić zamieszania w tak istotnej kwestii jak imienna lista ofiar? Tak czy inaczej ta lista to ogromnie ważny hołd złożony ofiarom i nieoceniony wkład autora w ujawnianie prawdy o podbydgoskim obozie. Drugim elementem jest na nowo przetłumaczony regulamin, który obowiązywał nie tylko w Smukale, ale również w Potulicach. Regulamin oczywiście nieprzestrzegany przez nikogo, bo Niemcy w swoim bestialstwie nie czuli się ograniczeni przez własne regulaminy, ale jednak był to dokument przynajmniej w teorii regulujący obozowe życie.

Czy warto sięgnąć po tę książkę, skoro autor niniejszych wrażeń wymienia tyle wad i usterek? Oczywiście tak! Nie tylko dlatego, że jest to jedyna pozycja dotyczącą obozu w Potulicach i nie tylko dlatego, że wydana w twardej oprawie książka kosztuje tylko tyle, co dwa egzemplarze popularnych tygodników. Książka dr. Mateusza Maleszki to lektura obowiązkowa dla miłośników tej nieco mniej popularnej historii niemieckich obozów, ale także dla mieszkańców Pomorza i samej Bydgoszczy (dzisiaj Smukała jest dzielnicą tego miasta). Jestem głęboko przekonany, że drugie wydanie – z naprawionymi usterkami edytorskimi – będzie jeszcze lepsze, ale skoro na tym etapie wcale nie jest pewne, czy się ukaże, warto i należy zaopatrzeć się to, które jest dostępne.

Skip to content